MOJA POEZJA

Opublikowano w 12 listopada 2025 17:01

grafika: Marcin Szyndrowski/AI, Pegaziątko 2025

Z niepokojem obserwuję, jak zmienia się ten świat. Ten mój mały i ten nieco większy.

Zapóźniam się.

W kalendarzu dni jak kartki ze starej książki -przybrudzone, podarte, nieczytelne już. Nie nadążam za własnym cieniem. W południe kładzie się dłuższy niż pamiętam. Ludzie mówią szybciej, cisza trwa krócej, a wszystko, co ważne, mieści się
w skrócie.

Coraz częściej zapominam, po co wstałem. W oknie siedzi gołąb, niebo jak ekran pełen zakłóceń. Naciskam przypomnij później na każdym pragnieniu. I tylko czasem - nocą, kiedy śpią algorytmy i dzieci są jeszcze dziećmi - słyszę bicie serca tego świata. Nieśmiałe. Jak moje.

Wtedy wstaję, idę boso po chłodnych deskach, jakbym chciał zejść głębiej - pod spód świata, gdzie nikt nie mierzy,
ile zostało do rana, 
a lęk jest tylko cieniem drzewa. Tam słowa mają czas, żeby dorosnąć, i nie trzeba ich zapisywać - wystarczy być. Wiedzieć mniej, czuć więcej, jak dziecko z ręką w kieszeni ojca.

A jednak wracam. Zawsze wracam - do prania, rachunków, do wiadomości, które z każdą godziną są mniej o mnie.

Zapóźniam się nie tylko względem świata - ale i względem siebie. Jakbym spóźniał się na pociąg, który sam od lat prowadzę. Ale wiesz - nie przestaję pisać. To jedyne, co jeszcze zdarza się na czas.

W głębi jest cicho. Nie jak w kościele - raczej jak pod wodą, gdzie każdy dźwięk staje się modlitwą albo ostrzeżeniem. Tutaj nie da się udawać. Słowa puchną od znaczeń, a spojrzenie w lustro to jak rozmowa z przodkiem, którego imienia nigdy nie zapamiętałem, ale noszę w sobie jego wahanie.

Czasem myślę, że wszystko, co miało się wydarzyć, już się wydarzyło - tylko nie pamiętam, kiedy. Że żyję w powtórzeniu, jak zegar bez wskazówek, którego nie sposób cofnąć ani nastawić.

W głębi nikt nie zadaje pytań wprost. Tam milczenie mówi więcej niż biografia, a łzy mają smak pierwszej wody, jaką pił człowiek. Chciałbym zostać tu dłużej, ale słyszę, jak na górze znów skrzypi dzień. Zmywarka kończy cykl. Na biurku mruga nieprzeczytany mail.

Wracam. Z głębi. Już nie ten sam.

Niżej już nie ma języka. Są tylko oddechy. Krótkie, niespokojne -jakby ktoś spał obok mnie, choć przecież jestem sam.

Tutaj kończy się metafora. Nie ma już po co się bronić ironią. Nie ma komu imponować. Każda maska spada cicho, 
jak kurz z półki, której nikt nie odwiedza.

Tu uczę się milczeć w pełni. Nie jak ktoś, kto nie ma nic do powiedzenia, lecz jak ten, który wreszcie zrozumiał,
czym jest obecność.

Są obrazy sprzed pamięci: cień dłoni na ścianie, ciepło piersi, które nie było nazwane matką, i zapach ziemi -
tej pierwszej, 
którą nosimy w kościach.

Niżej nie ma światła. Ale też nie ma strachu. Jest coś pierwotnego, jak zgoda na to, że jestem -choć nie wiem po co.

I może to wystarczy. Może to już jest modlitwa. W ostatniej głębi nawet myśl nie ma już formy.

Jest jak drżenie powietrza przed burzą, której nigdy nie będzie. Tu nie ma już nic do stracenia. Nie ma też czego ocalić.

Życie i śmierć oddychają tym samym płucem, bez sporu. Bez końca. Znika potrzeba pamięci. Nie ma przeszłości,
bo nikt jej nie niesie. Nie ma przyszłości, bo niczego się nie czeka. Jest teraz -ale nawet to słowo wydaje się zbyt głośne.

W tej ostatniej głębi jest tylko to, co było zawsze: bezimienny rdzeń istnienia, ciemny i łagodny jak źrenica Boga patrząca w siebie.

Tu kończy się wszystko, czym próbowałem być. Zostaje to, czym byłem zanim zacząłem szukać. Nie wrócę stąd taki sam. Może wcale nie wrócę. Ale jeśli wrócę - będzie to milczenie, które mówi prawdę.

Marcin Szyndrowski

Dodaj komentarz

Komentarze

Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.

Stwórz łatwo własną witrynę internetową z Webador