Tomik „Na krawędzi” Stefana Pastuszewskiego, który otrzymałem z dedykacją autora, opatrzoną piękną kartką z Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy, to nie tylko zbiór wierszy, ale przede wszystkim dokument wewnętrznego drżenia. Jest w tej poezji coś z wyznania, coś z nieprzejednanej rozmowy prowadzonej z samym sobą – rozmowy, której nie można już przerwać, choćby bardzo się chciało. Nie da się go czytać bez uczucia, że oto obcujemy z głosem człowieka stojącego właśnie tam – na skraju. I nie chodzi tu tylko o metafizyczną krawędź istnienia. To krawędź języka, wspomnienia, sensu i pustki.
Już pierwszy wiersz, tytułowy, otwiera nas na podstawowe napięcie tego tomu: „Krawędź nie może być dwuręczna. Nie może.” Te słowa rozcinają ciszę jak rysa na szybie – niepozorna, ale nieodwracalna. Krawędź jest tu czymś więcej niż metaforą śmierci – to stan ducha, miejsce bez miejsca, z którego patrzy się w tył i w dół, ale już nie w przód. Tomik został podzielony na trzy części: „Urządzanie świata”, „Tylko pamięć jest dobra” i „Urządzanie domu”. Ten tryptyk układa się w powolny taniec przemijania, rozgrywany nie na scenie, ale na granicy światła i cienia.
W części pierwszej, poeta mierzy się z rzeczywistością – tą zewnętrzną, społeczną, może nawet polityczną – ale nie wprost. Nie ma tu transparentów ani oskarżeń. Jest chłodna obserwacja i świadomość, że świat nie urządza się sam, a jednak jest nie do urządzenia. Pojawia się tu ironiczna rezygnacja i pewna gorycz, wynikająca nie z nienawiści, ale z wyczerpania. Pastuszewski nie krzyczy, on notuje. Każde słowo jest wyważone jak kamień nagrobny.
Druga część to rdzeń tego tomu. To tu poeta odsłania się najbardziej. Ale nie przez autobiografię, nie przez sentymentalne migawki. Pamięć Pastuszewskiego jest chłodna, uporządkowana jak archiwum. Nie epatuje emocją – emocją jest już sam fakt jej istnienia. Kolekcjonuje ludzi, chwile, spojrzenia, jakby chciał je uchronić przed ostatecznym zanikiem. Epitafia, które się tu pojawiają, nie są pomnikami. Są cegłami w ścianie, którą poeta próbuje jeszcze zbudować wobec nicości. Czasem się zawaha, czasem zapomni, a czasem po prostu przystanie z pustym spojrzeniem, jakby mówił: nie wiem, czy warto. Ale pisze dalej.
„Urządzenie domu” – ostatnia część – to już nie organizacja przestrzeni, lecz próba uporządkowania siebie wobec nieuchronności. To najcichsza, a jednocześnie najbardziej bolesna część tomu. Dom jako symbol bezpieczeństwa, miłości, ciepła – tutaj jest ruiną. Może jeszcze stoją ściany, ale dach przecieka. Poeta nie buduje schronienia, tylko przelicza szkody. Szuka miejsc, które jeszcze mogą coś znaczyć. Ale znowu – nie narzeka, nie żali się. Raczej mówi: tak jest, zapisz to.
W „Na krawędzi” widać wyraźnie rękę autora, który wie, co chce powiedzieć, a jednocześnie – wie, że nie wszystko można już wypowiedzieć. W wielu tekstach pojawia się specyficzne, niemal liryczne napięcie między „chcę jeszcze coś powiedzieć” a „już za późno”. Ten ton wyznacza rytm całego zbioru – rytm jak oddech człowieka, który wie, że kolejny może być ostatni.
Pastuszewski posługuje się językiem oszczędnym, ale nie suchym. Każde słowo jest tu przemyślane, wycofane z hałasu, pozbawione sztucznego blasku. Liryczne „ja” jest schowane, ledwie wyczuwalne, ale obecne. Nie narzuca się, raczej podgląda siebie samego w chwilach, które coś znaczą. Chwila – właśnie ona – to jeden z najważniejszych bohaterów tego tomu. Poezja Pastuszewskiego nie celebruje chwili, lecz ją rejestruje, jakby mówiła: „Zobacz, to jeszcze było. Jeszcze się wydarzyło. A teraz już nie.”
Warto też wspomnieć o ilustracjach Julii Jaskóły – subtelnych, a jednocześnie poruszających. Nie są dodatkiem. Są komentarzem. Są śladem, jak odcisk dłoni na szybie. Nie rozpraszają, lecz dopełniają. Jej zło otwarte działa jak echo słów poety – czasem cichsze, czasem głośniejsze, ale zawsze współbrzmiące.
„Na krawędzi” to tomik egzystencjalny w najczystszym sensie tego słowa. Nie filozoficzny. Egzystencjalny – bo dotykający kości, nie idei. To poezja, która nie szuka odpowiedzi, bo wie, że nie ma pytań. Zadaje tylko jedno: „Czy to już?” A potem milknie.
Otrzymaliśmy tom człowieka, który wie, co znaczy przeżyć i co znaczy odchodzić. Człowieka, który nie szuka wielkich słów, tylko prostych znaczeń. Takich, które jeszcze coś znaczą, zanim zgasną.
To nie jest tomik dla wszystkich. Ale dla tych, którzy stoją na swojej krawędzi – to lustro. Nie każdemu się spodoba. Ale każdy, kto przeczyta – poczuje, że coś w nim zadrżało.
I może o to właśnie chodziło.
Marcin Szyndrowski
Stefan Pastuszewski, Na krawędzi, Instytut Wydawniczy ŚWIADECTWO, Bydgoszcz 2024, ISBN: 978-83-7456-376-5
fot. arch. poety
projekt: Marcin Szyndrowski
Dodaj komentarz
Komentarze