fot. arch. własne poetki
projekt: Marcin Szyndrowski
W tomiku „czas CZE…” Switłana Bresławska sięga po poetyckie narzędzia, by zmierzyć się z tym, czego zmierzyć się nie da — z wojną, która nie tylko niszczy ciała, ale także język, logikę, kolejność świata. To poezja pisana z epicentrum absurdu, gdzie czas czekania staje się jedyną formą przetrwania, a przeczekanie wojny — najgłębszym doświadczeniem egzystencjalnym.
Już sam tytuł tomiku — niepełny, urwany, otwarty na wielość interpretacji — odsłania istotę poetyckiego zamysłu autorki. Czas CZE... — czas czekania, czuwania, czepiania się sensów, które wymykają się jak piach przez palce. To nie czas linearny, mierzony zegarkiem, ale czas rozerwany, przerywany syrenami alarmowymi, chwilami nadziei i długimi godzinami strachu.
Bresławska pisze z pozycji świadka i uczestniczki. Nie stoi z boku. Jej poezja pulsuje życiem codziennym, kobiecym, intymnym. I w tym właśnie tkwi siła tej poezji — nie w wielkich deklaracjach, ale w cichych pytaniach, które rezonują głębiej niż niejedno przemówienie. Autorka nie tylko opisuje wojnę, ale przede wszystkim pokazuje jej wpływ na język. „Świat zwariował — myli się kolejność słów wszelakich” — pisze, i nie jest to jedynie fraza artystyczna. To trafna diagnoza kondycji duchowej człowieka XXI wieku, postawionego wobec dezintegracji rzeczywistości. Poezja staje się tu aktem oporu — przeciwko chaosowi, przeciwko znieczuleniu, przeciwko zapomnieniu.
Mimo dominującej tonacji goryczy, „czas CZE…” nie jest tomikiem pozbawionym nadziei. Wręcz przeciwnie — każdy wiersz to próba odnalezienia sensu w bezsensie wojny. „Czy ludzkość podoła temu wyzwaniu?” — pyta poetka między wersami. „Czy nauczy się na nowo kochać?”. Te pytania nie doczekują się jednoznacznych odpowiedzi, ale nie zostają również porzucone. One trwają — jak czas CZE...
Warto zaznaczyć, że tomik ten nie epatuje patosem. Nie znajdziemy tu słów wielkich, wydmuszkowych. Znajdziemy za to ciszę pomiędzy wersami, która mówi najwięcej. Bresławska operuje subtelnością, świadomością rytmu i niezwykłą muzykalnością języka, jakby chciała, by jej poezja była również kołysanką dla poranionego świata.
„czas CZE…” to zbiór, który nie daje się szybko przeczytać i odłożyć na półkę. On zostaje w człowieku. Długo. Pracuje gdzieś pod skórą. Wraca w chwilach milczenia. Bo to nie tylko poezja o Ukrainie, to poezja o nas wszystkich — zagubionych w świecie, który zapomniał, jak się kocha, jak się współodczuwa, jak się słucha.
To tomik, który powinien być czytany powoli. W skupieniu. Z odwagą. Bo Switłana Bresławska nie tylko pisze o wojnie — ona pisze o kruchości człowieka wobec czasu, który nie zna litości. Czas CZE... — czas, który nie płynie. On trwa.
Marcin Szyndrowski
Switłana Bresławska, czas CZE..., wyd. FONT, Poznań 2024, ISBN: 978-83-66183-64-3
Dodaj komentarz
Komentarze