fot. Internet
Za dużo krwi. Za mało atramentu.
Za dużo przemówień z mównic, za mało wersów, które rozrywają milczenie.
Świat znowu ryje sobie grób. Gołymi rękami. W błocie propagandy. W zapachu spalonej skóry. W hałasie dronów, które zastąpiły sumienie.
A poezja? Milczy. Albo mówi o niczym. Albo chowa się w metaforze tak głębokiej, że nie widać krwi, nie słychać dzieci.
Nie tak miało być.
Poezja nie ma być ładna. Ma być bolesna.
Nie ma się podobać. Ma drapać do krwi.
Ma być tam, gdzie boli najbardziej. Tam, gdzie nie dotrze reporter. Tam, gdzie milknie CNN i zaczyna się cisza, która zabija.
To w tę ciszę powinien wejść poeta. Bez hełmu. Bez kamizelki. Z ołówkiem.
Bo kiedy słowo traci moc, zaczyna się wojna.
Nie odwrotnie.
Nie interesuje mnie poezja, która nie zajmuje stanowiska.
Nie interesuje mnie wers, który nie ma w sobie gniewu.
Nie obchodzą mnie warsztaty, które uczą rymów, a nie uczą odwagi.
Obchodzą mnie dzieci, które nie mają głosu. Kobiety, które zostały same z gruzami. Mężczyźni, którzy nie zdążyli zrozumieć, po co umierają.
I chcę o nich pisać.
Bo po to jest język.
Po to jest sztuka.
Nie szukam poklasku. Szukam ludzi, którzy nie chcą się przyzwyczaić do zła.
Którzy widząc zdjęcie zbombardowanego przedszkola, nie klikają „lubię to”, tylko siadają i piszą.
Bo coś trzeba robić.
Bo jeśli nie wiersz, to co?
Kolejny post na Instagramie?
Make art not war – to nie slogan z plakatu. To wybór. Codzienny. Brudny. Trudny.
To moment, w którym poeta zamiast pisać o liściach na wietrze, decyduje się napisać o dziecku bez nogi.
I nie zasłaniać się estetyką.
Poezja musi wrócić tam, gdzie powinna być – na barykadę.
Do rowu z ciałami. Na peron, z którego nie wraca się do domu.
Do kuchni matki, która nie ma już nic, tylko jedno słowo: „czekam”.
Tam jest jej miejsce. Nie w salonie literackim. Nie w jury. Nie w grantach.
Prawdziwy poeta dzisiaj to nie autor. To świadek.
To ktoś, kto widzi, zanim widzą inni.
To ktoś, kto boli się na głos.
I ma odwagę nie pisać o sobie.
Chcę widzieć poezję, która nie boi się zdjęć z frontu.
Chcę słyszeć wersy, które nie przechodzą przez cenzurę sumienia.
Chcę czuć tekst, który wali w brzuch jak kolba karabinu.
Bo tylko taka poezja ma sens.
Nie chodzi o to, żeby wszyscy byli polityczni.
Ale żeby nikt nie był obojętny.
Bo obojętność to najczystsza forma przemocy.
Dlatego pisz.
Nie dlatego, że umiesz.
Pisz, bo musisz.
Bo świat płonie, a ty jeszcze masz język.
Jeszcze możesz go użyć inaczej niż do nienawiści.
Jeszcze możesz wybrać wers zamiast wyroku.
Poezja niczego nie zatrzyma.
Ale może coś ocali.
Choćby jedno serce.
Jedną godność.
Jedno „nie”, które wystarczy, żeby zacząć od nowa.
Make art not war.
Bo ktoś jeszcze musi mówić, że to wszystko ma sens.
Marcin Szyndrowski
Dodaj komentarz
Komentarze