Marcin Szyndrowski
Dawniej do kąta lądował dzieciak niepokorny, że tak powiem charakterystyczny dla danej epoki. Nasz, to typowy przedstawiciel pokolenia zwyżki formy proletariatu, rzemieślników i klasy średniej. Do czasu, o czym sporo w wierszach Szyndrowskiego. Do bólu miesza w swoim kotle emocji biblijne toposy, nasączając swe pokolenie nieustanną wiarą w drugiego człowieka. I może słowa kąsają i biczują odbiorcę. Takie jednak winny być w czasach beznamiętnych w stosunkach: „ja” liryczne kontra reszta społeczeństwa (czytaj: poeta kontra odbiorca). Jak pociski natomiast, gdy wojna targa ponownie światem religii.
Znane toposy i archetypy są dla Szyndrowskiego niczym karty do gry literackiej, w którą może zagrać każdy. Sporo u Szyndrowskiego wycieczek w stronę neodekadencji charakterystycznej chociażby w poezji Pawła Władysława Płócienniczaka czy Juliusza Poczty. Ich poeta poznał. I choć bliżej im do Stachury, a poecie do Wojaczka – rozmawiają i tworzą nowy horyzont lirycznych fantazji. Kto zabroni poecie być poetą?!
Rozczarowania sporo, ale również bogactwo metafor, które w sporej części zapowiadanego debiutu pt. „klątwy i urojenia” będą zapisem postaci dualnej. Z jednej bowiem strony będzie to typowe liryczne „ja”, które w metaforyczny sposób naznaczy liryczne „ono”. Te, z kolei stanie się komentatorem lirycznych sytuacji przy jednoczesnym osądzie samego siebie. Fajnie, nie?
Szyndrowski bawi się również formą, bo traktuje wiersz jak SZTUKĘ. Wychodzi bowiem z założenia, że wiersz powinien, oprócz intrygującej treści, posiadać też odpowiedni kod słowny do odczytania. Słowo to bowiem odpowiednie znaczenie zaklęte w polisemii ojczystego języka, które swym obrazoburstwem poeta dość często kala, raniąc przy tym z pewnością literatów zacnych wielu. Ma to jednak w dupie.
Za horyzontem myśli Szyndrowskiego z pewnością stoi nowatorstwo, czego dowodem jest jego olbrzymie zaangażowanie w SŁOWO. Misternie budowane obrazowiersze, jak miewa nazywać swoje wiersze poeta, są niczym innym jak zdjęciem, chwilą, momentem, ulotnością błysku świadomości i życia.
Tak holistyczne podejście do SZTUKI powoduje, że wciąż poszukuje Szyndrowski nowych form przekazu. Spełnia się całościowo, gdy wiersz staje się nim. On staje się wierszem. Wtedy najpełniej. Wtedy z serca. Szczerze.
XXX
NIE MAM BLADEGO POJĘCIA
W KRAJOBRAZACH ZA HORYZONTEM
UTKNĄŁEM NA DOBRE
Z PERSPEKTYWĄ SPROWADZONĄ
DO NÓG
RĄK
CIAŁA
SPAZMÓW
ŻYCIA KRÓTKIEGO ZBYT
NADPROGRAMOWOŚĆ
BYWA WYJĄTKOWO
UPIERDLIWA
JAK SNOWYDA
SNUJE SIĘ
HISTORIA
LUBI
SIĘ
POWTARZAĆ
CHCĘ SKOŃCZYĆ WIERSZ
PIERWSZY
OSTATNI
Marcin Szyndrowski
Dodaj komentarz
Komentarze