Grzegorz Świątoniowski
Grzegorza „Słonia” Świątoniowskiego poznałem, kiedy rozpoczynał swoją pracę, jeszcze na oddziale chemioterapii dziennej w krotoszyńskim szpitalu na ulicy Bolewskiego. Był rok 2014. Zima. To właśnie wtedy przeprowadziłem z nim pierwszą rozmowę. O raku zawsze mówił wprost. Bez zbędnych ceregieli. - Rozmawiając z pacjentami, nigdy niczego nie owijam w bawełnę. Mówię jak jest. Leczymy raka, ale nie mogę powiedzieć, że na sto procent uda się go wyleczyć – mówił mi Grzegorz Świątoniowski.
W późniejszym czasie nasze relacje znacznie się pogłębiały przeradzając się w częste spotkania przy kawie i małym co nieco. Grzegorz był wyśmienitym filozofem, który potrafił rozmawiać na tematy egzystencjalne przez kilka godzin bez wytchnienia. Do tego pisarz i poeta, który miał wiele do powiedzenia. Zamieszkał w Starkówcu (gm. Kobylin), gdzie realizował swoje plany, w tym te związane z cyklicznymi spotkaniami kulturalnymi, których częścią miałem się stać również ja. Było nam po drodze z literaturą i poezją wszelaką, a wizyty w Starkówcu - w przepięknym i remontowanym dworze - na zawsze już pozostaną w mojej pamięci.
Wiele akcji, które wspólnie zrealizowaliśmy w Krotoszynie pomogły - mam przynajmniej taką nadzieję - spojrzeć szerzej na profilaktykę raka jądra u mężczyzn. To był z resztą „konik” Grzegorza, który o raku jądra wiedział wszystko i leczył go z powodzeniem w Krotoszynie u pacjentów z całej Polski.
Kiedy dowiedziałem się, że Grzegorz sam zachorował na raka trzustki byłem w szoku. On jednak - z wrodzoną sobie radością życia - nadal pozostawał sobą. Wpadliśmy nawet na pomysł żeby jeszcze raz nagrać wywiad na temat raka i przybliżyć tę tematykę mieszkańcom powiatu. Sam Grzegorz śmiał się wtedy, że będzie to jego ostatni w życiu wywiad. I był. Zainteresowanych odsyłam do materiału nakręconego przez lokalną telewizję internetową KrotoStrefa (dla zainteresowanych film pod tekstem).
W sobotę, 19 stycznia 2019 roku Grzegorz zmarł podczas operacji. Miał 50 lat.
Grzegorz wydał w życiu kilka cennych książek. Warto wymienić chociażby takie tytuły jak: „Opera et artificia” (2012), „Cykle liryczne” (2012), „Propozycje. Misiek powiedział, czyli mądrość Zachodu” (2013), „Sód i potas; Wierzę w niespodziankę” (2013), „Prometeusz” (2014), „Przyszłe światy i kwestie pomniejsze” (2019) oraz tomik, z którego wybrałem wiersze do tego artukułu pt. „Cykle starkówieckie” (2019).
Tomik złożony z dwóch części: „Próba symetrii” z wprowadzeniem: „stworzył nas błąd/ obcy niebu/ pamiętajmy o tym” liczy sobie 27 wierszy oraz „Andrew Kebula (cykl o odkrywaniu żalu)” z wprowadzeniem: „Śmierć babula jak kebula, Andrew Kebula” liczy sobie 16 wierszy. Całość wyszła jeszcze przed śmiercią autora i w zamyśle szykowałem wraz z Grzegorzem autorskie spotkanie z muzyczną oprawą w starkówieckim dworku. Plany się nie ziściły, a sam tomik czekał kilka ładnych lat bym mógł go w końcu oswoić.
Świątoniowski, jako lekarz i racjonalista, owładnięty wręcz manią nauki, która była dla niego świętością w swoich wierszach ponownie zaczepia filozofów. Sporo tutaj Hume’a, Hegel’a czy Sartre’a. Inspiracji oczywiście znacznie więcej, a i przekrój filozoficznej myśli szeroki. Rzekłbym, rozwinięta do bólu filozofia starożytnych o późniejsze konteksty i nawiązania z biblijnym namaszczeniem znawcy teologii wszelakiej. Tęgi umysł i słowa, które często zamknięte w trafnej metaforze dotykają istoty życia i prób odpowiedzi na podstawowe pytania, na które poeta stara się odpowiedzieć mieszając w poetyckim garnku poezję i naukę. Taki wywar smakuje nader wybornie. Szczególnie wtedy, gdy słowa dotykają człowieka w świecie, który istnieć będzie przecież znacznie dłużej niż on.
„Próba symetrii”
1.
Nie wiem.
Nie domyślam się nawet:
czy lepiej iść środkiem
- drogą prostą i hardą –
zuchwale strzepując pył ze swoich stóp,
czy przeciwnie:
przeciskać się bokiem,
prawym lub lewym,
sprytnie uchylając głowę
przed zaczepkami losu
i tym, co nazywa się „prawda”.
2.
Nadto:
podejrzewam, że nie ma środka,
bo nie ma granic
przygoda istnienia.
Tym samym
środek czy bok
(prawy lub lewy)
nie znaczą wiele
- jeśli znaczą cokolwiek.
3.
„Próba symetrii?”
- zapyta ktoś rozsądny.
Wiem o tym – zapyta.
Odpowiem: być może,
lecz co jest jej centrum
w świecie płaskim,
w czasach niepewnych
- gdy wiatr nie wieje –
(A nie będzie zgody
na cokolwiek.
Nie będzie).
4.
Zatem:
jeśli symetria, to nie wokół punktu,
ale wzdłuż linii,
łączącej dwie rzeczy różne,
z których trzeba wybierać.
5.
I niech ta symetria
znaczy nas bez gniewu,
bo w garnku mieszani
ocieramy się o siebie jak kartofle,
a zupa jest dla nas
obietnicą niczym nieuzasadnioną.
Przynależność do ludzkiego stada jest dla Świątoniowskiego wręcz obowiązkiem. Potrzebuje interakcji tu i teraz. Wymaga tego od odbiorcy jego lirycznej postawy ukrytej gdzieś za zapisanym słowem, które niczym cieńka igła, wbija się w żyłowiersze błąkające się jak ja/ty/on/ona/ono i dalej, do bólu, my/wy/oni/one. ONO. Jak z mojej jednoaktówki „Życie z Pasją”. Słowa zatem błąkają się w zbyt oczywistej rzeczywistości i chociaż na chwilę stają się zaklęciem puentowanym prawdą. Ta wypływa z liryki poety, który po raz ostatni odczuwa samotność. Dla ludzkiego stada to żal trochę się wciska w trzewia.
„Samotność”
W wielu sprawach Filozof się mylił,
w tej miał rację:
jesteśmy częścią stada.
Oddzielony –
do stada zmierza,
albo stado stworzy,
albo – uroi.
Gdy mu to nie wyjdzie
(zwróćmy uwagę: mówimy o człowieku
silnym – nieskorym do marzeń),
błąka się.
Błąka się – w oddali głosy,
a w bliskości – żal
(coś jak kopniak od matki
między oczy).
Przełknie żal – zapomni o głosach.
I nic się nie zmieni.
Połączenie literackich spostrzeżeń z nauką to mocna strona Świątoniowskiego, który bawi się sprawnie znanymi toposami i archetypami. Uwidacznia się również tutaj najpełniej fenomen poety, który w ten sposób próbuje zamanifestować swoją nieśmiertelność. Niczym Horacy w swych zbrązowiałych dłoniach oddaje dla potomnych myśl, która stała się ciałosłowem pozostawionym na wieczność. Niestety z bólem, który nawet w takich formach nie wróży niczego dobrego.
„Myśl”
Ku tobie światło,
ku tobie płynie powoli
(300 000 km/s).
Stój!
Daj się złapać,
choć musnąć fotonem,
rącza myśli.
Uległa.
Przystanęła – zginęła.
Życie i śmierć to, w całości „Cyklu starkówieckiego”, spiritus movens. Sporo tutaj liryki wyznania bezpośredniego, tak romantycznego i współczesnego zarazem, że jestem skory uwierzyć w opowieść snutą w poezji. Poeta nie chowa się za firaną we własnym domu. Przynajmniej tak każe nam myśleć. Autobiografizm jest jednak czytelny aż nadto. Liryczny świat nabiera tutaj kolorów. Dochodzą obrazy, dźwięki, inne słowa. Emocji dawkuje poeta całkiem sporo w dość krótkiej formie. Do tego nieregularność strof i wersów wszelakich. Ot, taki dobrze przygotowany wiersz w zamyśle geniusza. Wiersz biały, który uwodzi. Do bólu.
„Życie”
Mogłoby Cię nie być
- moja ukochana –
i mnie, i dzieci.
To, że jesteśmy
(jesteśmy?),
znaczy tyle:
fala cicho o brzeg uderza
i inna wraca już fala.
Pamiętaj – nic nie waży
człowiek
z kości i marzeń.
Kto zakochany jest,
widzi osobę;
kto rozważny:
zmianę.
I to jest życiem,
do którego mnie i tobie
nic – ukochana.
Nie, w co człowiek się zmieni,
lecz życie, w co się zmieni,
spróbuj odgadnąć.
Językowo poeta zaskakuje z wiersza na wiersz. Nieoczywistość i brak regularności przyjmuję jako atut poezji silnej i wymownej w swej treści. Mówimy bowiem o tomiku, który poeta tworzył przed śmiercią. Śmiercią, o której wiedział i podjął się specyficznego dialogu z nią. Nie wiem, czy bezpośrednio ją widział jak średniowieczny Polikarp (jestem jednak skłonny w to uwierzyć), ale z pewnością ma o niej wyrobione zdanie. Każda próba zderzenia chrześcijaństwa z nauką kończy się u poety serią odpowiedzi i pozostawianych w głowie odbiorcy pytań. Poetycka podróż, w którą można wniknąć na długo.
„Kometa”
Pierdolnęła kometa i rozpadła się Ziemia.
Zawiodły przepowiednie. Nie było znaków.
Żydzi trwali przy swoim.
Antychryst zapodział się. I zapodziany
złośliwie nie rzucał się w oczy.
(Pomijamy już dyrdymałki
w rodzaju niekontrolowanego wzrostu populacji
szarańczy
czy genetycznych aberracji, skutkujących
dwugłowością parzystokopytnych).
Nawet byle jaki anioł
nie przyleciał
aby – dla przyzwoitości – zadąć w trąbkę.
(Kilka nut!)
Było – nie ma.
Nic. Cisza.
A pod innym słońcem,
w diabli wiedzą jak odległej galaktyce,
gotowała się właśnie
zupa proteinowa
- gęsta i pełna marzeń –
Aby zacząć wszystko od nowa.
Oczywiście do czasu, gdy pierdolnie kometa.
Za kolejny wiersz dziękuję poecie podwójnie. Po pierwsze, to poetycki majstersztyk, który pochłania i prosi się o więcej (z wiadomych przyczyn więcej odpada). Po drugie, jako osoba z zewnątrz jawi się Świątoniowski jako genialny obserwator innego zupełnie stada. Jako dziedzic autochtońskich genów zderzył się bowiem z wielkopolskim honorem przodków. Tak mocno akcentowanym wątkiem patriotyzmu ukrytego u poety można się zachwycić. Wiersz może jednak też zaboleć. Zdawać by się mogło, że pyta poeta, gdzie kończy się przeszłość i gdzie zaczyna się teraźniejszość. A może tak wybrać przyszłość? I jest tutaj gorzko z próbą nawiązania dialogu. Poeta czuje, że główne stado jest wciąż mocno podzielone. Z pamięci bowiem nic nie znika. Do momentu wiadomej oczywiście, która zerka nawet z takich wierszy jak ten.
„Wielkopolska prowincjonalna”
Cóż – przybyłem do tej dziwnej krainy
gdzie wszystko jest płaskie i uprawne
a ludzie pamiętają każdy kąt
(bo pradziadek złamał nogę
w trzydziestym siódmym)
Jakże inna jest pamięć
plemion osiadłych!
Niedostępna nam – wygnańcom
(wspomnienie bydlęcych wagonów
podzieliło pamięć mojego domu
na: „przed” i „po”
i wszystko „przed” jest
- mimo całej czułości –
skończone naprawdę: żaden
kąt nie przetrwał zawieruchy)
A tutaj –
w świecie miasteczek i wsi
Wielkiego Księstwa Poznańskiego
wszystko o wszystkim pamięta
No – prawie wszystko
bo trzeba przyznać jest biała plama
wyrwa
którą jako mieszczuch dostrzegam dopiero teraz:
w tym krajobrazie czegoś
a raczej kogoś
brakuje
W głębokim sensie jest on niekompletny
Powyjmowano ludzi
którzy tu byli tak samo
jak kamienie przy drodze
i wierzby na miedzach
I nie ma ich
Dziejowa sprawiedliwość
być może wyrównała rachunki
i krzywdom zadośćuczyniła
ale zepsuła krajobraz
(co jako koniec końców artysta
odnotowuję z niejakim smutkiem)
Potrafię bowiem dostrzec dziurę
- czyli brak –
A na dziedzińcu Starkówca – Antonim
do dziś psy wieszają
ci którym pozwolono pozostać
Na podsumowanie jeszcze jeden wiersz. Wyznanie, które swym przesłaniem chyba najpiękniej podsumowuje literacki dorobek Świątoniowskiego. Dla mnie to również moje życie poeto w niebiosach/cząstkach/duszy/bycie innym/niebycie. Wyznanie za wyznanie. I takich wierszy, do których chce się przemawiać samemu jest w tomiku całkiem sporo. Dużo w nich bólu i goryczy. Niespełnienia podawanego w barwach życia. Umiejętnie poeta prowadzi nas po swoich ścieżkach byśmy mogli odkrywać na nowo istotę życia. Nie myśli już o śmierci, która uśmiechnięta puszcza do niego oko. Jest ona już poza nim, bo liczy się tylko przyszłość. Świątoniowski z pewnością tam pozostanie. Gdzieś. Za horyzontem żalopieśni.
„Moje życie”
Tak naprawdę niewiele obchodzi mnie moje życie
sam je powoli zapominam
Patrzę tylko do przodu
czekam na pierwszy krzyk
Jak plastelina
jest przyszłość w moich dłoniach
Pomyłką i naiwnością
pogląd mędrców
mówiących: przeznaczenie
Choć prawda to:
jesteśmy w pudełku (zdarzeń)
od ściany – do ściany
Nie modlę się już o gorące lato
Kto zrozumiał cokolwiek
nie może zawrócić
To co było – nie ma żadnego znaczenia
(definicja czasu przeszłego)
Liczy się tylko przyszłość
i to właśnie jest żal
PS Tymczasem w jakiejś odległej galaktyce panowie dwaj rozmawiają na temat tej recenzji. Do czasu? Prawda, Słoniu?
Marcin Szyndrowski
Grzegorz Świątoniowski, „Cykle starkówieckie”, Oficyna Wydawnicza ATUT – Wrocławskie Wydawnictwo Oświatowe, Wrocław 2019, ISBN 978-83-7977-398-5
Dodaj komentarz
Komentarze