HEKO - PIES, KTÓRY SPORO POZMIENIAŁ W MOIM ŻYCIU

Opublikowano w 10 listopada 2025 19:59

HEKTOR VEL HEKO HEKOKOKON I

fot. Anna Szyndrowska

Heko – pies, który sporo pozmieniał w moim życiu. Nie był z hodowli, nie miał rodowodu ani nazwiska dłuższego niż jego cień. Przyszedł tak po prostu – trochę z przypadku, trochę z przeznaczenia. Pamiętam, jak pierwszy raz spojrzał na mnie tym swoim niepewnym, mądrym wzrokiem, jakby wiedział, że od teraz będziemy sobie nawzajem potrzebni. Nie miałem wtedy pojęcia, że właśnie w tym spojrzeniu zaczyna się coś, co odwróci kilka rzeczy we mnie i wokół mnie.

Z początku był tylko psem. Garścią sierści, ciepłym ciężarem na kolanach, dźwiękiem pazurów stukających o podłogę. Ale z czasem stał się czymś więcej – lustrem. Pokazał mi, jak wygląda cierpliwość, kiedy człowiekowi brakuje sił. Jak pachnie spokój, kiedy świat wokół przypomina ścianę z betonu. I jak brzmi cisza, w której nie ma samotności, tylko obecność – cicha, prawdziwa, wystarczająca.

Z Heko nauczyłem się, że miłość nie zawsze potrzebuje słów. Że nie musi krzyczeć ani błyszczeć, żeby być silna. Czasem to po prostu ułożony pysk na twoim kolanie w nocy, kiedy wszystko wydaje się zbyt trudne. Albo spacer o świcie, kiedy mgła jeszcze trzyma się pól, a on idzie obok ciebie, bez smyczy, ale z zaufaniem, które jest jak niewidzialna nić.

Zrozumiałem też, że psy nie uczą ludzi posłuszeństwa – uczą ich obecności. Tego, jak być tu i teraz, bez rozpamiętywania i bez planów, które się rozsypią. Bo dla psa każdy dzień jest nowy, każda kałuża warta sprawdzenia, a każdy powrót do domu to święto.

Heko zmienił moje tempo. Sprawił, że zacząłem patrzeć na życie inaczej – mniej przez pryzmat tego, co się musi, a bardziej przez to, co się czuje. I może to właśnie on pokazał mi, że czasem trzeba po prostu przysiąść, popatrzeć w dal, westchnąć i być. Nic więcej.

Bo kiedy pies przychodzi do twojego życia, to nie po to, żeby je wypełnić – tylko żeby ci przypomnieć, że ono już jest pełne. Trzeba je tylko znów zauważyć.

Pies patrzy jak człowiek umiera po kawałku
Bo w chorobie należy zachować psią godność
I kiedy patrzę w twój pysk mądry wiem, że to bez sensu piesku
Pochylam się nad zlewem i w tym ułamku załamania się przestrzeni
wszystko zwalnia
Woda staje się plastyką w dłoniach, głaszcze gąbką nawet noże
Z fusów kawy wyolbrzymia wyobrażenie o świecie
Resztki chleba z wczoraj obsiadły pleśnią jak pamięć,
którą się udaje, że się jeszcze trzyma w garści.
Ty, piesku, rozumiesz więcej niż ja
przez całe te lata spuchniętych myśli.
Sierść ci się marszczy od dymu z papierosa,
ale nie odchodzisz. Bo kto by miał?
W kuchni zapach żelaza, nie z krwi, z garnków
przeżartych samotnością.
Podłoga przyjmuje mnie bez protestu,
jakby była śladem po matce, która odeszła po cichu,
bez sensacji.
Gdzieś dzwonią klucze sąsiada —
każdy ma swoją godzinę w teatrze zwanego życiem.
A ja, pochylony nad popiołem w kubku,
zaczynam modlić się do ciebie, piesku,
bo jesteś jedynym, co nie pyta po co?
I wtedy cień na ścianie rusza się wolniej niż czas,
a we mnie coś się wygasza — nie dramatycznie,
tylko jak światło w lodówce
kiedy nikt już nie sięga po nic.
Marcin Szyndrowski

PS Dokładnie 27.10.2025 r, w Radio Głos Literacki w 47 audycji Poezja na Dobry Sen Sławomira Sobkowska-Marczyńska odczytała mój wiersz z tomiku „Ślady” pt. „Psia godność”. Wcześniej znalazł się on w niezwykłej antologii Fundacja Poetariat „Gwiazdozbiór Pegaza 2025” w wersji polsko-niemieckiej. Poniżej wklejam wersję niemiecką i zapraszam do odsłuchu wersji w języku polskim (poniżej), a odczytu w języku polskim (powyżej).
Hundewürde
Ich drücke meine Schnauze
an die warme Bettdecke,
und er sagt, das sei zu meinem Besten.
Er weiß nicht,
dass alles Gute schmeckt
wie das Ende eines Spaziergangs.
Noch gestern
habe ich die Welt mit meiner Nase eingeatmet –
hinter dem Feldrain,
hinter dem Müllcontainer,
hinter der Wurst hervor.
Heute –
ein Sack Reis
mit etwas, das Fleisch imitiert,
und Blicke –
weich, leer,
schwerer als jeder Maulkorb.
Die Waage lügt.
Es ist nicht das Gewicht des Körpers,
es sind die Erinnerungen an die Knabbereien.
Traurig ist es,
zu sehen, wie das Fell verblasst,
wie die Freude aus dem Schwanz verfliegt,
wie der Bauch aufhört,
ein Grund zum Stolz zu sein –
und zur Schuld wird.
Auf dem Tisch – Essen,
in den Augen – Mitleid.
Und ich würde so gerne
noch einmal hinterherlaufen
nach etwas, das nicht wegläuft.
Aber er ist hier.
Sie hält mich am Nacken fest,
wenn ich versuche,
in mich selbst zu fliehen.
Und obwohl seine Hände
nach Verbot riechen –
in ihrer Wärme
spüre ich,
dass ich noch da bin.

Dodaj komentarz

Komentarze

Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.

Stwórz łatwo własną witrynę internetową z Webador